Maciej Konarski Maciej Konarski
231
BLOG

Okrągły stół a’la Zimbabwe – rok podsumowań

Maciej Konarski Maciej Konarski Polityka Obserwuj notkę 6

Minął już ponad rok, odkąd Robert Mugabe - jeden z największych afrykańskich autokratów - zgodził się częściowo dopuścić opozycję do władzy. Uratowało to jego kraj przed całkowitą katastrofą, lecz do jakiejkolwiek normalności jest w Zimbabwe wciąż bardzo daleko.

Pakt z diabłem

Gdy lutym 2009 r. powstawał w Zimbabwe rząd jedności narodowej, świeżo upieczony premier Morgan Tsvangirai zastanawiał się zapewne, czy nie popełnia właśnie największego błędu w swoim życiu. Ten eks-działacz związkowy i przywódca opozycyjnego „Ruchu na Rzecz Demokratycznej Zmiany” (MDC) był bowiem przez lata największym przeciwnikiem prezydenta Mugabe. Stale opluwany przez rządową propagandę, kilkukrotnie aresztowany i torturowany, zgodził się teraz przejąć od 85-letniego autokraty częściową odpowiedzialność za stan państwa – i to na wyjątkowo niekorzystnych warunkach. Co więcej, ten zgniły kompromis zawarto tylko dzięki naciskowi sąsiednich państw i w momencie, gdy Zimbabwe znajdowało się, w dosłownym znaczeniu tego słowa, w stanie zaawansowanego rozkładu.

28-letnie, niepodzielne rządy Roberta Mugabe i jego partii ZANU-PF doprowadziły ten niegdyś stosunkowo dobrze prosperujący kraj do niemal zupełnego upadku. Bez pracy pozostawało blisko 95 procent obywateli, hiperinflacja sięgnęła 231 milionów procent (oficjalnie - w rzeczywistości mogła sięgać kilku miliardów), miliony Zimbabweńczyków głodowały, nie działały szkoły i szpitale, co rusz pojawiały się przerwy w dostawach wody i elektryczności. W kraju szalała epidemia cholery, która pochłonęła ostatecznie blisko 4200 ofiar. Co więcej, represje wobec opozycji przybrały niespotykane dotąd rozmiary. Gdy w marcu 2008 r. Tsvangirai wygrał niespodziewanie pierwszą turę wyborów prezydenckich, stary prezydent wysłał na ulice partyjne bojówki. Zamordowano kilkudziesięciu opozycjonistów, a blisko 200 tys. ludzi (w tym przejściowo Tsvangirai) musiało uciekać z kraju. W tych warunkach w drugiej turze wyborów wystartował już tylko Mugabe...

Kryzys w Zimbabwe przybrał takie rozmiary, iż nawet zwykle życzliwi wobec Mugabe afrykańscy przywódcy poczuli się zmuszeni interweniować. Po wielu miesiącach bizantyjskich negocjacji zagraniczni mediatorzy zdołali wymusić na zimbabweńskich politykach zawarcie porozumienia. Mugabe zachował stanowisko prezydenta oraz praktycznie całkowitą kontrolę nad strukturami siłowymi. W zamian Tsvangirai objął specjalnie dla niego utworzone stanowisko premiera, a w skład nowego rządu „jedności narodowej” weszli politycy opozycji.

Wielu obserwatorów prorokowało, iż rząd ten będzie tkwił w stałym klinczu, a jego żywot będzie nad wyraz krótki. Odwieczni wrogowie nie zapałali przecież nagle wzajemną miłością. Nikt też nie miał wątpliwości, że dla starego dyktatora premier Tsvangirai jest co najwyżej taktycznym ustępstwem, a nie znakiem, że czas na polityczną emeryturę. Osobiście oceniałem, że dopuszczając MDC do władzy Mugabe próbuje zrealizować w Zimbabwe ten sam cel co polscy komuniści w 1989 roku. Obarczyć opozycję ciężarem walki z kryzysem gospodarczym, zatrzymując samemu pełnię władzy.

Jest źle, było tragicznie

Po roku funkcjonowania rządu rzekomej jedności należy na pewno przyznać, iż postępujący rozkład państwa został częściowo zahamowany. Zezwolenie prowadzenie transakcji w obcych walutach pozwoliło zniwelować najbardziej niszczące skutki hiperinflacji i sprawiło, że na pustych od lat półkach sklepowych pojawiły się wreszcie towary. Po licznych perturbacjach do pracy wrócili też pracownicy sektora publicznego. Epidemia cholery została zahamowana. Ustała również, wymierzona w opozycję, kampania niczym nieskrępowanego terroru.

Niemniej jednak, o jakimkolwiek przełomie nie może być mowy. Sytuacja gospodarcza Zimbabwe pozostaje nadal tragiczna - ponad 90 procent mieszkańców jest bez pracy. Państwowe media nadal pozostają pod całkowitą kontrolą ludzi Mugabe i prowadzą agresywną kampanię przeciwko Tsvangiraiemu i jego partii. Nadal dochodzi do bezprawnego zajmowania farm należących do potomków białych osadników. Ponadto, rząd jedności narodowej nie posiada praktycznie żadnej kontroli nad strukturami siłowymi, obsadzonymi przez starą gwardię ZANU-PF. Organizacje praw człowieka alarmują, że służby bezpieczeństwa nadal dopuszczają się bezprawnych zatrzymań, tortur oraz szykan w stosunku do zwolenników opozycji. Gdy sprawozdawca oenzetowskiej Rady Praw Człowieka chciał zbadać te zarzuty, został zatrzymany na lotnisku w Harare i czym prędzej wydalony z kraju.

Listkiem figowym dla intencji Mugabe jest przede wszystkim sprawa Roya Benneta. Ten biały farmer, któremu rząd Mugabe odebrał ziemię, jest aktywnym działaczem opozycji i bliskim sojusznikiem Tsvangiraiego. Kilka lat temu musiał uciekać z powodu absurdalnych zarzutów o szykowanie zamachu na życie prezydenta. Gdy rok temu wrócił do Zimbabwe by objąć tekę wiceministra rolnictwa został natychmiast aresztowany. Zatrzymanie nastąpiło na kilka dni przed zaprzysiężeniem rządu jedności i trudno uznać je za coś innego niż złośliwą prowokację. Co prawda, Bennet rychło wyszedł na wolność ale policja i prokuratura nękają go w dalszym ciągu, a Mugabe odmawia powierzenia mu ministerialnej teki do momentu „oczyszczenia z zarzutów”. Ta gra w kotka i myszkę trwa tak długo jak sam rząd jedności.

W takiej atmosferze trudno mówić o konstruktywnej współpracy koalicjantów. Raz po raz wybuchają kryzysy rządowe, a Tsvangiraiemu zdarzyło się już ogłosić bojkot prac własnego gabinetu. Nie są również realizowane postanowienia ubiegłorocznego porozumienia o podziale władzy. Na prowincji opozycja nie jest w stanie uzyskać dla swych ludzi nawet jednego gubernatorskiego stołka. Wierchuszka ZANU-PF nie zgadza się również, aby ludzie Tsvangiraiego objęli stanowiska szefa prokuratury generalnej i banku centralnego. Członków opozycji nie dopuszczono do kierownictwa struktur siłowych. Wyhamowały prace nad stworzeniem projektu nowej konstytucji oraz likwidacją najbardziej niedemokratycznych przepisów prawnych. Gdyby nie ciągła mrówcza praca zagranicznych mediatorów, tak zwany rząd jedności już dawno posypałby się z hukiem

Wyczekiwanie


Nic dziwnego, że w tej sytuacji społeczność międzynarodowa traktuje nowy rząd z dużym dystansem. Ani USA ani UE nie zdecydowały się na zdjęcie sankcji gospodarczych nałożonych na Zimbabwe. Zablokowana pozostaje też linia kredytowa MFW. Zachód ma już serdecznie dość Mugabe i wyraźnie czeka na konkretne dowody, które mogłyby świadczyć, iż w Zimbabwe rzeczywiście zachodzą demokratyczne przemiany.

Po obu stronach barykady narasta też znużenie sztuczną koalicją. Pokazał to zwłaszcza grudniowy kongres ZANU-PF. Rosną również obawy co do intencji generalicji, która w ostatnim czasie wybiła się na pewną niezależność. Aby kupić jej poparcie, Mugabe pod koniec 2008 r. pozwolił wojskowym na eksploatację pól diamentowych Chiadzwa, których roczna produkcja jest warta blisko 125 mln. funtów brytyjskich. Armia natychmiast przepędziło stamtąd niezależnych górników, zabijając kilkaset osób. Następnie wojskowi włączyli się w nielegalny handel diamentami, za nic mając wyroki rodzimych sądów oraz międzynarodową krytykę. Ponoć duża część dochodów z tego handlu idzie na zakup broni w Chinach. W tym celu zbudowano też w Chiadzwa tajne lotnisko.

Najbliższa przyszłość Zimbabwe pozostaje jak widać mocno niepewna. Żelazny uścisk, w którym Mugabe i jego partia trzymają ten kraj jest może poluzowany - ale na pewno nie został zdjęty. Aby doszło tam do rzeczywistych reform wyraźnie potrzebny jest stały nacisk z zewnątrz. A poza tym? Kto wie – może zimbabweńska wersja Magdalenki?

Konflikty.pl - historia i militaria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka